Liw
Zajechaliśmy bez problemu pod sam zamek. Droga była dobrze oznakowana. Ale gdyby ktoś nie wiedział gdzie leży Liw to:
Parking obok karczmy, niestety nieczynnej.
Wejścia do zamku broni zbudowana z drewna brama.
Nad całością czuwa:
Zapobiegł temu młody archeolog Otto Warpechowski, przekonując starostę o krzyżackim rzekomo pochodzeniu zamku i doprowadzając do rozpoczęcia jego odbudowy. Prace renowacyjne, przerwane przez Niemców w 1944 roku, ukończono w 1961 r.
Wszyscy odwiedzający Liw podkreślają unikalny, kameralny nastrój panujący w muzeum i jego najbliższej, nadrzecznej okolicy, nieskażonej cywilizacją, jakby żywcem przeniesionej z osiemnastowiecznych pejzaży.
W zacnym królewskim mieście Liwie odbywał się wielki doroczny odpust świętego Leonarda. Po sumie mieszczanie wylegli gromadnie na plac przed kościołem, gdzie pod rozłożystymi lipami liczni przekupnie rozstawili kramy ze słodyczami, błyskotkami i różnym towarem zamorskim. Część gawiedzi skupiła się przy wędrownym lirniku. Ludzie sypali mu grosze do czapki i zagadywali wesoło:
– Powiadajcie, jakie to dziwy wasze oczy na świecie szerokim widziały? Po tej brodzie widać, że nie od dzisiaj wędrujecie, pewnikiem niejedno przeżyliście w drodze!
Dziadyga uśmiechał się dobrotliwie i węźlastymi palcami gładził długą, białą brodę.
– Cuda światowe was ciekawią, a przecież i o waszym Liwie w świecie głośno. Rok temu, na dożynkach aż Łucku byłem i kumoter opowiadał mi o jakiejś zjawie, która się podobno w ruinach waszego zamku pokazuje. Obecni pokiwali potakująco głowami, a ksiądz proboszcz, przysłuchujący się z boku rozmowie, z po¬wagą powiedział: -Wszystko to prawda, ale co to ta¬kiego i czemu się po świecie błąka, tego nikt w Liwie nie wie.
– A więc jeśli taka wasza wola, posłuchajcie mojej opowieści – rozpoczął gadkę lirnik, przebierając palcami po gryfie.
Było to dawno, bardzo dawno temu. Zamek liwski był piękny i potężny. Rządził nim kasztelan, rycerz dobry i pan szczodrobliwy. Miał on żonę urody wielkiej imieniem Ludwika, którą wiernie miłował był- nie tak, jak to dzisiejsi panowie czynią. Ona też kochała go całym sercem. Ale wielu jest ludzi złych na świecie, którzy zawistnym okiem patrzą na cudze szczęście. Oto jedna z dworek, Olga ze Starej Wsi umyśliła panią swą do zguby doprowadzić i zająć jej miejsce przy boku kasztelana. Okazja ku temu nadarzyła się sama.
Pewnego razu kasztelan obdarował swą lubą drogim pierścieniem z brylantem. Wielka była jej radość z podarunku, ale cóż, kiedy w krótkim czasie klejnot ten zaginął i na nic zdały się wszelkie poszukiwania. Aby pocieszyć żonę kasztelan zamówił u złotnika następny, równie piękny pierścionek. I patrzcie, co się dzieje – nie minęły dwa dni – i ten także przepadł, jakby kto kamień do wody rzucił! Wówczas zdradziecka dworka rozpoczęła swą czarcią robotę. Ona sama i sprzymierzeni z nią w złym dziele dworzanie omotali kasztelana siecią podejrzeń i przekonali go, że żona jest mu niewierna a pierścienie zdobią teraz ręce jej kochanka.
Kasztelan był człowiekiem prawym, ale zazdrosnym i popędliwym ponad wszelką miarę. Wezwał do siebie małżonkę i wręczył jej trzeci pierścień, równie kosztowny i piękny jak poprzednie. – Nie jest to dar miłości – rzekł dysząc z gniewu – ale próba twojej wierności małżeńskiej. Jeśli i ten klejnot zginie, pod sąd cię oddam i o niewierność przed całym światem oskarżę. A wtedy… Ludwika odeszła ze ściśniętym sercem. Karą za podeptanie przysięgi małżeńskiej była tylko śmierć. Od tych wydarzeń smutek na stałe zagościł w zamku. Wysokie sklepienia zamiast dźwięków kapeli i gwaru biesiad odbijały głuchym echem ciężkie kroki kasztelana, błądzącego po salach i korytarzach. Słudzy i małżonka schodzili mu z drogi. Tylko podli intryganci radowali się skrycie.
Aż nadszedł ten dzień, kiedy i trzeci pierścień zniknął. Długo hamowana wściekłość zazdrośnika wybuchnęła z całą mocą. Na jego rozkaz strażnicy zawlekli Ludwikę przed sąd, który w dwa pacierze wydał wyrok: – Winna zdrady, tedy ściętą być musi – orzekli sędziowie. Jedynie kapelan zamkowy ulitował się nad skazaną i poprosił sędziów o sąd boży. Ci złagodzili surowość wyroku. Ludwika mogłaby zostać uwolniona od winy i kary, jeśli przewierci palcem cegłę, którą jej zostawiono na noc w lochu. Każdy z was wie, że nic z tego wyjść nie mogło. Utwierdzeni w swoich przekonaniach sędziowie wezwali kata miejskiego na zamek, aby dopełnić wydany wyrok.
Była pełnia. Wielki czerwony księżyc oświetlał podwórzec, pośrodku którego, obok pnia przykrytego suknem, trwał nieporuszenie obnażony do pasa kat, wsparty na wielkim mieczu. Jego głowę i twarz skrywał kaptur. Zegar na wieży kościelnej właśnie wybił północ, kiedy drzwi lochu rozwarły się ze zgrzytem i halabardnicy wywiedli panią Ludwikę na dziedziniec. – Jestem niewinna! – wykrzyknęła nieszczęsna kobieta w stronę okna, w którym pojawił się mąż. Kasztelan stał nie¬wzruszony. Na jego znak błysnął miecz i głowa spadła.
Miesiąc minął od egzekucji a kasztelan nie mógł sobie znaleźć miejsca. Aby odpędzić złe myśli zajął się długo odkładanym remontem wieży. A teraz słuchajcie uważnie i patrzcie, co się dzieje! Pod wieczór do jego komnaty pędem wpadło kilku dworzan, którzy z poddasza wieży przynieśli niezwykłe znalezisko. Było to ptasie gniazdo z trzema brylantowymi pierścieniami w środku. – Sroka, panie- krzyczeli słudzy jeden przez drugiego – to gniazdo sroki Przez nią nasza pani zginęła niewinnie!
Kasztelan zamarł ze zgrozy. – Odejdźcie- rzekł w końcu cichym głosem- chcę być sam. Następnego dnia znaleziono go na bruku pod wieżą. Leżał tam z roztrzaskaną głową. Rzucił się ze szczytu baszty, widocznie wyrzuty sumienia nią dały mu żyć dłużej.
Od tej pory na zamku straszy. Pojawia się zjawa w sukni świecącej żółto w ciemnościach. Nie jest to zły upiór, tylko duch niewinnej ofiary spisku, która szuka oczyszczenia w oczach ludzkich. Kto chciałby pomóc kasztelanowej, musi wybrać się o północku w czasie pełni księżycowej do ruin zamku, a wtedy już ona powie, jak jej dopomóc można i od cierpienia doczesnego uwolnić.- ciągnął bajarz.
-O matko, nigdy w życiu – otrząsnęła się ze zgrozą Jadwiga- choć chrześcijański byłby to uczynek. Straszno tam w dzień chodzić, a co dopiero w nocy!
– Śmiałek ów- kończył swą opowieść lirnik – nagrodzony będzie tysiąc¬krotnie za swą dobroć i odwagę, otrzyma bowiem od Żółtej Damy owe trzy pierścienie, które sroka skradła, a po zgonie kasztelana prze¬padły na dobre.
– A, jeżeli tak się sprawy mają, to co innego, trzeba tam iść, jak najprędzej!- I ja tam pójdę, i ja! – ozwały się licznie głosy w ciżbie zebranej wokół bajarza, który uśmiechnął się pod siwym wąsem i począł zbierać do drogi.
Taka to historia zdarzyła się na sierpniowym odpuście w Liwie prawie dwieście lat temu. Prawdopodobnie nikomu nie udało się odczarować widma w żółtej sukni, ponieważ o każdej pełni księżyca pojawia się na zamkowych murach. Kto śmiały, niech się wybierze na spotkanie z Żółtą Damą, jak ją nazywają tutejsi mieszkańcy. Może ją wyzwoli, a sam stanie się bogaczem…Kto wie?
Motyw sroki kradnącej klejnoty przewija się w baśniach i legendach kilku krajów europejskich. W Liwie opowieść ta związana jest z portretem matrony w żółtej sukni, wiszącym w hallu dworku- siedziby muzeum. Owa barokowa dama (o urodzie niestety mocno już przejrzałej) to Ludwika z Szujskich Kuczyńska, zupełnie przypadkowo wplątana w ten mroczny, dramat miłosny.